Donald Trump na ostatniej prostej kampanii podsyca wątpliwości dotyczące uczciwości tegorocznych wyborów. I choć nie ma na to żadnych dowodów, jego zwolennicy wierzą w teorie byłego prezydenta.
Teza o fałszerstwach wyborczych jest niemal stałym elementem wieców Trumpa. Były prezydent podważa m.in. to, że na ostateczne wyniki wyborów trzeba będzie czekać kilka może nawet kilkanaście dni. Wbrew jednak temu, co sugeruje Trump wynika to z tego, że wyścig jest bardzo wyrównany i o przechyleniu szali zwycięstwa na jedną lub drugą stronę może zdecydować niewielka grupa wyborców. I choć dochodzi do zdarzeń, którymi zajmują się urzędnicy odpowiedzialni za przebieg głosowania, to fakt, że są one wykrywane świadczy o tym, że system działa, a nie – jak twierdzi Trump – jest skorumpowany. W Pensylwanii o tym, że wybory są „wolne, uczciwe i bezpieczne” zapewnia m.in. republikański sekretarz stanu Al Schmidt, czy demokratyczny gubernator Josh Shapiro. Ale przekaz byłego prezydenta trafia na podatny grunt. „Mam obawy. Ostatnie wybory zostały ukradzione. Mamy nadzieje, że teraz zwycięstwo Trumpa będzie tak duże, że nie będzie wątpliwości” – powiedział specjalnej wysłanniczce Polskiego Radia jedna ze zwolenniczek byłego prezydenta. Według komentatorów Trump teoriami o fałszerstwach przygotowuje sobie grunt pod nieuznanie wyników wyborów, gdyby okazało się, że przegrał.