Babiracki, Krzysztof

3 kwietnia 2016

Fotograf, fotografik i foto-mistrz z wyższej półki. Jak samo nazwisko wskazuje, specjalizuje się w zdjęciach pań. I potrafi z każdej wyczarować niepowtarzalne piękno. W dodatku bez umizgów czy męskich podchodów, co nieczęsto w tej branży się zdarza. Do obiektów swej pracy ma zdrowy, profesjonalny stosunek. W przeciwieństwie do wielu damskich fotografików – wcale nie seksualny. Ma spore osiągnięcia w najtrudniejszej specjalizacji – fotografii czarno-białej, niemiłosiernie eksponującej niedostatki i zalety każdego fotografika. Krzysztof bierze udział w wystawach zagranicznych. I nie chodzi tu bynajmniej o granice geograficzne chicagowskiego Jackowa. Na arenie międzynarodowej jest już rozpoznawalnym nazwiskiem. Ale jak trzeba, to wesprze i skromne media polonijne, obsługując lokalne imprezy czy dając naszym fotkę na okładkę. Czyni to bez mistrzowskich fochów i podkreślania swej wysokiej pozycji zawodowej. Słowem – gość równy, jak południe Illinois. Potrafi w dodatku tak operować sprzętem, że na jego zdjęciach nawet Ewa Kopacz mogłaby zawalczyć o okładkę „Vogue”. Jest przy tym całkowicie normalny. Bez artystycznych fochów, wyniosłych pretensji, zawodowego nadęcia. A jak już się w pracy wspomaga, to tylko naturalnymi środkami. Co też go zdecydowanie wyróżnia z branży. Na korzyść. Przykład. Pewnego razu, Krzysztof robił sesję zdjęciową kilku dziewczynom, na zlecenie tygodnika „EXPRESS”. Jak przystało na prawdziwego artystę, zaprosił nas w rejony starej fabryki przy stadionie baseballowym drużyny „Cubs”  – Wrigley w Chicago. Gdzie mieszkają japiszony, komputerowcy, kawiarze i młodzi, głosujący tylko na Bernie Sandersa, startującego na prezydenta. "Chodź, pokażę ci, co wyhodowałem!" – rzucił w przerwie w sesji zdjęciowej. Dwa razy nie trzeba mi było tego powtarzać. Wprawdzie marychy już raczej nie palę, no ale skoro sam mistrz zaprasza, to można zrobić wyjątek. Zwłaszcza, że Krzysztof najwyraźniej dorobił się zioła stulecia. Poszliśmy na dach fabrycznego budynku, w którym mieści się studio mistrza. No i Krzysztof otwiera drzwi na zewnątrz. I moim oczom ukazują się skrzynki z ziemią, pod uprawę roślin. No i z tej ziemi coś sterczy. Ze starego nawyku, rozglądnąłem się uważnie. Ale copów jakoś na dachu nie widać. Towar na pewno doskonały –  pomyślałem. Miejsce dobrze nasłonecznione, dyskretne, nawodnione, świetnie zadbane. Już wyciągam stary „EXPRESS”, by wyrwać stronę i zrobić sobie przyzwoitego jointa o średnicy co najmniej cala, aż tu widzę, że w skrzynkach rosną… zwykłe pomidory. O żesz ty! Omalże nie straciłem wiary i całego szacunku dla polonijych artystów. Zamiast marychy, mistrz poczęstował mnie warzywnym owocem. A gdy jeszcze Krzysztof dodał, że lubi się na dachu spokojnie poopalać, załamałem się, gdyż oczyma dziennikarskiej wyobraźni już widziałem go, jak gania za również nie do końca ubranymi modelkami. Ach, te stereotypy… Krzysztof Babiracki to prawdziwy pasjonat. O zdjęciach gadać może całymi godzinami. I to nie tylko do siebie.  Wcale człowieka nie zanudzi. Poza tym podciąga średnią wiedzę polonijną o prawdziwej sztuce. I to nie mięsa! W śp. klubie „Lura” na Jackowie zorganizował kiedyś wystawę ze swą koleżanką, panią K. Ekspozycję poświęcili tematowi „kokoningu”. Idąc na imprezę, liczyłem więc na pokaz pracy… jedwabników. Tymczasem zobaczyłem fotogramy z modelkami, pozawijanymi i owiniętymi w „kokony” z różnego materiału. Stanowiły wdzięczny cel obiektywu. A widzowie przy okazji dowiedzieli się, że to piękne kobiety wytwarzają jedwab… Krzysztof to perfekcjonista. Żeby wybrać jedną dobrą fotkę, musi wystrzelać ze sto klatek. Ładuje więc baterie tak, że nocą, reflektory na meczu „Cubs” siadają na Wrigley Field. W sprzęt zainwestował majątek, ale nie ukrywa, że prawdziwa tajemnica dobrego fotografika zawiera się w sztuce odpowiedniego pstryknięcia. A pstrykać umie… Im bardziej dojrzały, tym prostsze techniki pracy stosuje. Co świadczy o stałym rozwoju nie tylko konta bankowego. Ma przy tym niesamowity talent do nawiązywania bezpośredniego kontaktu z modelką. Bez procentów i bajerów. I chyba dlatego, aparat fotograficzny go „lubi”. Z pełną zresztą wzajemnością. Szkoda jedynie, że Krzysztof tak rzadko udziela się w polonijnym środowisku. Z drugiej strony to może i dobrze? Przez to zachowuje swą indywidualność i wyraźnie zawyża poziom średniej polonijnej. Chociaż, gdy trzeba, to wspiera, gdzie i jak może. Bywa na niektórych pokazach i spotkaniach, gdzie celem jest pomoc rodakom, zwłaszcza dzieciom. I chyba sam ma też w sobie jeszcze coś z dziecięcej ciekawości świata. I bardzo dobrze! Praca z aparatem fotograficznym to także przecież zabawa. Nawet dla bardzo dużych chłopców…

FOT. CHICAGOREWIA.COM

PARTNERZY