Dziennikarz, radiowiec i osobowość polonijna. W środowisku chicagowskim popularniejszy chyba nawet od wody mineralnej „Nałęczowianka”, czego o sobie nie może powiedzieć bardzo wielu dziennikarzy, mniej znanych od „Sobieskiego”. Wbrew nazwisku, red. Zieliński ma ogromne, dziennikarskie doświadczenie. Jeden z nielicznych radiowców, którzy potrafią nie tylko mówić, ale i czytać. Czytanie to zresztą jego pasja. Nie tylko z kartki. Spory kawałek życia przepracował w polonijnych księgarniach. I nic nie sprawiało mu większej przyjemności, niż nowa powieść Normana Daviesa (może czytać nawet w angielskim oryginale) czy reedycja Pawła Jasienicy. Często wpada po weekendzie do redakcji z radosną wieścią:
– Nie uwierzycie, co mi się udało!
– Nowa panienka? – pyta jeden kolega.
– Ależ nie!
– Podwyżkę dostałeś? – domyśla się drugi.
– A skądże!
– No to może w „lotka” trafiłeś?
– Lepiej!
– No to z czego tak się cieszysz?
– Dostałem nowego Łysiaka. I to w twardej oprawie. Prawdziwe cudo!
No i gadaj tu o codziennym życiu z takim… Jacek tak intensywnie czyta, że podobno wszystkie chicagowskie biblioteki nałożyły na niego szlaban. Bo jak już przeczyta jakąś książkę, to same białe kartki zostają. Poza tym zboczeniec. Bodaj jako jedyny Polonus na Północnej Półkuli ogląda na internecie spektakle polskiego teatru telewizyjnego z jego najlepszych lat. A że do emerytury trochę mu jeszcze czasu zostało, wszyscy dziwią się, skąd u takiego juniora podobnie dojrzałe zainteresowania. Jacek to urodzony gawędziarz. Ma przy tym zawsze coś konkretnego do powiedzenia. Słynie też z mocnych, stałych poglądów. Niełatwo go więc wygiąć. Nic więc dziwnego, że poszczególne stacje radiowe wydzierają go sobie z rąk. Pracował w 1030 AM. Potem – w „Polskim FM”. A obecnie – na stacji 1490 AM WPNA. Podobno na ostatni transfer zgodził się tylko datego, że prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej i Związku Narodowego Polskiego – Frank Spula, do sporej wypłaty zgodził się dorzucić także ładnie wydaną edycję „Pocztu królów polskich”. Jak więc przekupywać Jacka, to tylko książkami. I to niekoniecznie czekowymi… Jacek interesuje się mocno sportem. Ale w zasadzie to wie wszystko na każdy temat. Z powodzeniem mógłby grać w teleturniejach i konkursach. Które pewnie szybko puściłby z torbami. Bierze zresztą udział w każdym współzawodnictwie. Zwłaszcza, o ile związane jest z polskim słowem. Także pisanym. Ostatnio na przykład wziął udział w… dyktandzie języka polskiego, organizowanego rokrocznie przez Związek Nauczycieli Polonijnych. Walczył, jak prof. Miodek. Wprawdzie pierwszego miejsca nie zdobył, ale uplasował się w ścisłej czołówce. Inna sprawa, że pewnie dlatego, iż był moim sąsiadem. I – nie wypominając – co jakiś czas zaglądał mi przez prawe ramię. Pewnie tylko po to, by u mnie sprawdzić, która godzina. Inna sprawa, że ja też nie zagwiazdowałem. A swoje miejsce w rankingu raczej przemilczę, usprawiedliwiając się tym, że konkurencja, w przeciwieństwie do mnie, działała znaczonymi długopisami… Na tejże imprezie, pewien znający mnie Polonus zagadnął, patrząc na Jacka:
– Panie, a ten to naprawdę Zieliński jest?
-Zgadza się! – odpowiedziałem.
– A nie wygląda…
– A jak miałby Zieliński wyglądać? – zdziwiłem się. – Zielony na twarzy czy w portfelu?
– A bo wie pan, on w radiu brzmi tak poważnie, a tak naprawdę, na żywca, to jest jakiś taki młody.
– No bo zaczął pracę jako dziennikarz jeszcze w przedszkolu. Na drzwiach kibla gryzmolił… – wyjaśniłem nie wiedząc, co odpowiedzieć ciekawskiemu.
– Wcześnie dziś młodzież zaczyna… – skwitował gość niepewnie, nie wiedząc, czy to nie na poważnie.
– No i później kończy – odpowiedziałem…
Pogadaliśmy więc, jak Polonus z Polonusem. Nie da się jednak ukryć, że Jacek ma w środowisku renomę. I to zwyżkującą. Jak tak dalej pójdzie, znowu będzie miał szansę na „Polonusa Roku” w dorocznym plebiscycie Wietrznego Radia. I to bez mobilizowania całych rzesz członków rodziny, znajomych i fanek…