W Polsce nazywaja ich pokolenie 1200. To wszyscy ci mlodzi ludzie, którzy na starcie w doroslosc moga zarobic 1200 zl brutto, jezeli w ogóle dostana jakas prace. Szukaja wiec szans poza granicami kraju. Równiez tutaj u nas w Stanach Zjednoczonych, choc teraz najprosciej i najtaniej jest udac sie do pracy w Wielkiej Brytanii, lub Irlandii, bo tam Polacy moga pracowac legalnie. 1200 zlotych na miesiac to 300 zlotych na tydzien, czyli mniej wiecej 100 dolarów. Tyle zarabiaja nawet ludzie po studiach i to nawet absolwenci Akademii Medycznych kierunek analiza medyczna, bo taki przypadek znam. Nikogo nie trzeba przekonywac,ze to naprawde malo, szczególnie jezeli zwazyc,ze mówimy o kraju w srodku Europy, nalezacym do Unii Europejskiej i NATO. W Stanach Zjednoczonych absolwent uczelni wyzszej moze liczyc na bardzo przyzwoite wynagrodzenie. Najwiekszy popyt jest na inzynierów chemików – absolwent tego kierunku moze liczyc na $ 54.000 rocznie, inzynier elektryk $52,000, a niewiele mniej, bo 51 tysiecy moze zarobic w pierwszym roku pracy inzynier informatyk, czyli specjalista od komputerów. I nawet znajdujacy sie na dole listy najlepiej zarabiajacych absolwentów uczelni wyzszych swiezoupieczeni specjalisci w kierunkach humanistycznych moga liczyc na prawie 31 tysiecy dolarów rocznie, a wiec 600 dolarów tygodniowo, czyli 6 razy wiecej niz mlody czlowiek z pokolenia 1200 z Polski. Przepasc jest zatem ogromna. Czy w Polsce robi sie cos by ja zmniejszyc? Krótko mówiac – niewiele. Wyrazne zwiekszenie inwestycji i zatrudnienia jest mozliwe tylko wtedy, gdy firmy beda mogly swoja produkcje czy uslugi sprzedac. Nie wszystkie z nich znajda nabywców poza granicami kraju, musza wiec liczyc na tzw. popyt wewnetrzny, czyli na krajowe zakupy. A te nie beda szybko rosly, dopóki mamy w Polsce 2,5 mln ludzi bezrobotnych, a ci, którzy pracuja, zarabiaja niewiele. To z kolei sprawia, ze firmy nie wykorzystuja w pelni swoich mocy produkcyjnych, malo inwestuja i nie zwiekszaja zatrudnienia. Tworzy sie wiec bledne kolo.
W latach 1993 – 1997, bezrobocie zmalalo o blisko 1 mln osób, mimo ze podatek dochodowy od firm przekraczal 30 proc. Zadzialaly bowiem ulgi inwestycyjne. Ci przedsiebiorcy, którzy kierowali zarobione pieniadze na rozwój firm, placili fiskusowi mniej. Pózniej z tego zrezygnowano, a slynne schlodzenie gospodarki za czasów rzadu AWS-UW skonczylo sie tragicznie. Bezrobocie roslo. Bez pracy znalazlo sie 3 mln osób. Prof. Mieczyslaw Kabaj, z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, namawial wówczas Leszka Millera, by ulgi inwestycyjne wprowadzic ponownie. Szef SLD ulegl jednak namowom przedsiebiorców, by zmniejszyc podatek od firm. CIT zmalal z 27 proc. do 19 proc. Niewiele to dalo bezrobotnym, duzo – wlascicielom firm. Instytut Pracy i Spraw Socjalnych opracowal dla obecnego rzadu bardziej wszechstronna koncepcje. Jego eksperci uwazaja, ze pozaplacowe koszty pracy nalezy zmniejszac, ale place zwiekszac. Chodzi o to, zeby system podatkowy preferowal inwestycje, jak to jest w wiekszosci krajów swiata. Samo zmniejszenie podatków niewiele bowiem daje. Proponowana jest tez nowa formula ksztaltowania wynagrodzen. Jest ona bardzo prosta, oparta na doswiadczeniu i Stanów Zjednoczonych i krajów Unii Europejskiej. Chodzi o to, zeby place podazaly za wzrostem wydajnosci. Jezeli ludzie wytwarzaja znacznie wiecej, a wynagrodzenia stoja w miejscu, to rosnie tzw. luka popytowa, co hamuje rozwój gospodarki i zatrudnienia. Tak jest wlasnie teraz.
W Polsce, wbrew powszechnym narzekaniom pracodawców, koszty pracy sa (mimo wysokich rzeczywiœcie skladek na ZUS) znacznie nizsze niz w innych krajach. To bowiem, co pracodawcy placa w formie skladek socjalnych, odliczone jest od plac. A te sa bardzo niskie. Roczne koszty zatrudnienia jednego pracownika wynosza w Polsce ok. 9 tys. euro, w Szwecji ponad 50 tys. euro, we Francji 45 tys. euro, a w Hiszpanii blisko 30 tys. euro. Nic wiec dziwnego, ze zagraniczni przedsiebiorcy coraz chetniej lokuja w naszym kraju swoje firmy, bo wychodzi im to znacznie taniej. Tempo wzrostu plac w Polsce odbiega tez zdecydowanie od unijnych standardów. W wiekszosci krajów UE, gdy wydajnosc wzrasta np. o 5 proc., o tyle samo rosna place. U nas takiej prawidlowosci nie ma. Wydajnosc zwieksza sie trzykrotnie szybciej niz wynagrodzenia. Przedsiebiorcy nie maja wiec powodów do narzekan. Wysokie skladki socjalne wywoluja bardziej efekt psychologiczny niz ekonomiczny. To dzieki ciezkiej pracy polskich zalóg wyroby polskich firm sa konkurencyjne na zachodnich rynkach, o czym swiadcza dobre wyniki eksportu. Ponadto Polacy pracuja znacznie dluzej niz inne narody. Polska jest pod tym wzgledem w swiatowej czolówce. Przecietny Polak pracuje rocznie przez blisko 2 tys. godz., Slowak – 1,8 tys. godz., a Niemiec n iecale 1,4 tys. godz. Teraz najlepsi pracownicy uciekaja na Zachód. Instytut Pracy i Spraw Socjalnych proponuje powstrzymac ten exodus poprzez zwiazanie wynagrodzen z wynikami firm. Gdyby fundusz plac wynosil np. 10 proc. zysków przedsiebiorstwa, wiecej pieniedzy trafiloby do portfeli pracowników, pózniej na rynek, a w konsekwencji do kasy firmy. Tylko czy zrozumieja to pracodawcy, których jedynym celem jest jak najwiekszy i jak najszybszy zysk?