Wielu z nas zaczynało swoją turystyczną przygodę w Ameryce od wizyty na Jackowie. Nazwa tej okolicy w Wietrznym Mieście pochodzi od bazyliki pod wezwaniem Św. Jacka, świątyni wzniesionej staraniem Polonii w latach 20. ubiegłego wieku. W miarę wzrostu zamożności mieszkańcy Jackowa zaczęli interesować się zakupami domów na przedmieściach. Z biegiem lat wielu zamieniło lokum z Jackowa na Park Ridge, albo Des Plaines lub Orland Park, Palos Hills w Illinois. Kto przybył do Wietrznego Miasta w końcu ubiegłego wieku, ten pamięta Jackowo w całej krasie. Najbardziej polonijne szlaki ulic: N. Milwaukee, W. Addison, N. Central Park, okolice Six Corners aż do Jefferson Park. W tej polskiej dzielnicy Wietrznego Miasta bywaliśmy tam, gdzie niezapomniane restauracje: Orbit, Staropolska, Czerwone Jabłuszko, kluby nocne: Cafe Lura, Cisza Leśna, K-Ddron. Bazylika Św. Jacka stała się miejscem spotkań nie tylko religijnych. Z przestronnych sal korzystały grupy ochotników, członkowie organizacji, podejmujących przeróżne aktywności na rzecz Polonii. A to pomoc matkom samotnie wychowującym dzieci, a to wypełnianie aplikacji emigracyjnych, udzielanie informacji podatkowych, obrotu nieruchomościami, spotkania z gośćmi z Polski. Plac niewolnika, znany z tej nieformalnej nazwy mieścił się przy stacji paliw naprzeciw Cafe Lura, a każdego wczesnego ranka obfitował w oferty pracy dla osób spragnionych dopływu żywej, zielonej waluty. Artyści z Polski występowali w Maryla Polonaise. W eleganckich sklepach odzieżowych każdy nowy ciuch dostawał najprawdziwszą metkę. W tzw. thrift storach, ceny odzieży używanej sprzyjały zakupom i wysyłkom do Polski. Język polski w sklepach i na ulicach słychać było częściej niż angielski. Minęły lata. Mieszkańcy wyprowadzili się na dalekie dalekie przedmieścia. Jak to się stało? Czy decydowały wzrastające koszty życia? Sąsiad chwalił się zakupem domu z basenem na wieloakrowej przestrzeni poza sercem Wietrznego Miasta. Wyprowadzał się, a dotychczasowy obiekt wynajmował. Zarobił na sprzedaży gdy ceny nieruchomości wzrosły. Z biegiem lat na Jackowie opustoszały też fabryki. Właściciele przenieśli maszyny i produkcje poza stan Illinois. Zmieniła się struktura zatrudnienia. Wolne obiekty przemysłowe, fabryki zamieniono na mieszkania, nastała moda na lofty. Młodzi dostrzegli szansę zagospodarowania tych oryginalnych lokali przemysłowych na mieszkania a pracownicy budowlani zyskali zatrudnienie. Dzisiaj na Jackowie nie pachnie wędzona kiełbasa, za to nie brak meksykańskich buritos, tacos lub podobnych przysmaków. Oprócz angielskiego, już nie polski a język hiszpański rozbrzmiewa dziś na Jackowie, Trójcowie czy w Jefferson Park. Na przedmieściach Wietrznego Miasta dokąd przenieśli się Amerykanie polskiego pochodzenia także nie słychać polskiego jezyka. Jeszcze tylko w polonijnych szkołach języka polskiego i kultury, dzieci i młodzież mają kontakt z pięknym, polskim słowem. Kto zdążył wylądować na Jackowie, niezależnie gdzie teraz jest przechowuje w sercu dowody polskości. Z czym kojarzy się ten fenomen? Z obowiązkiem. Kto został zaproszony i wylądował w Ameryce, miał obowiązek zaprosić następną osobę. A także pomóc w przeżyciu przynajmniej pierwszych trzech dni, a potem? Czas poznawać Amerykę.