Kontraktor Mister Kawa

5 grudnia 2021

Na lotnisku powitała go mama z sąsiadem i pojechali na południowa stronę Wietrznego Miasta. Mama mieszkała tam z mężem, jego rodzicami i rodzeństwem. Młody dostał swój pokój i budzik. Za dwa dni miał podjąć swoją pierwszą w życiu pracę. Jakie było jego przygotowanie zawodowe? Po maturze miał rozpocząć studia. Wybrał Amerykę a może Ameryka wybrała jego?! Gdy wsiadał do samolotu rosły mu skrzydła u ramion. Ledwo wszedł. Starsi uprzedzali go, że po jakimś czasie zmieni zdanie. Pracy się nie bał. Szlify w języku angielskim zdobywał prywatnie, za dolary przesyłane regularnie przez mamę. Do pierwszej pracy wstał wcześnie rano. Przyjechała po niego ekipa specjalistów budowlanych, zwanych tutaj kontraktorami. Jaki mieli samochód? Podobny do polskiej nyski, mocno zużyty amerykański chrysler, załadowany narzędziami, papierowymi workami i pustymi butelkami po napojach wyskokowych. Na „dzień dobry” pomocnik bossa podaje mu puszkę z piwem i dodaje: „tylko nie odmawiaj”. Taki był test przydatności. Co było robić; z rana napiłby się kawy. Jak się nazywasz, padło pytanie. Kawa, odpowiedział. Kierowca z pomocnikiem zaczęli się śmiać. Kawa chce kawy, więc został „Kawką”. Po pewnym czasie wiedział już, że do piwa trzeba dodać czegoś mocniejszego, inaczej boss będzie wściekły. A pomocnik? Jeszcze bardziej. Jak kiedyś lubił, tak po pewnym czasie znienawidził popularny song „Ja wohl, Ich liebe alkohol”. Ile razy można słuchać jednej płyty! W końcu tygodnia, w piątek nadszedł czas wypłaty. Liczył, że otrzyma pięć dolarów za godzinę pracy. Pomyliłeś się, usłyszał. Przepracował całe godziny, rzetelnie, uczciwie, wykazał gotowość, dyspozycyjność. To prawda, ale każdy czekał. Co robić, gdy nie było materiału, pomocnik nie przyszedł, boss nie dostał zlecenia. Po miesiącu takiego doświadczenia umówił się z innym bossem. Miał dostawać sześć dolarów za godzinę pracy. Nauka życia kosztuje, a tu masz jeszcze trening, powiedział boss. Niełatwo jest przyjąć, że za wykonaną pracę nie ma pieniędzy. Boss też nie dostał. Pewnie dlatego zaopatrywał się w najtańsze materiały: szingle, gwoździe, tubajfory, często z tzw. drugiej ręki za flaszkę atramentu, jak nazywał „smirnowa”, kojarząc ten trunek z siwuchą. Niesłusznie. Ciesz się, że potrącam ci podatek, odpowiadał boss na pytanie dlaczego wypłata taka mała. Boss lubił żartować: „Kawka, tobie na kawkę wystarczy, nie masz żony, dzieci, a nauka kosztuje!”. Minęły lata. Dzisiaj już nie Kawka, tylko pan Kawa prowadzi własny, dobrze prosperujący biznes. Posługując się nienagannym angielskim, z certyfikatem obywatelstwa, dzięki matce i własnej zapobiegliwości zdobywa zleceń „skolko ugodno”. Pracuje z przybyszami, których do Ameryki przygnała chęć przygody i marazm gospodarczy wschodniej części nie zjednoczonej jeszcze Europy. Teraz on, Mister Kawa rozdaje karty, zawiera umowy z kim chce. Subkontraktorzy czekają na zlecenia. Bywa, że nawet, jeśli robotę wykonają w terminie i bez wad, to nie znaczy, że zaraz dostaną zapłatę. Mr. Kawa ma taki zwyczaj, że dopiero po tygodniu, dwóch od upływu terminu zapłaty bywa available, znaczy osiągalny. Jeśli ktoś prosi i błaga, to nieraz doczeka pozwolenia na przyjazd do jego rezydencji po kasę. Trzeba jechać daleko, jakieś 50 mil. Wystawia wtedy czek na całość, ale z zastrzeżeniem, że można go realizować po upływie trzech do pięciu dni. Czasem któregoś z wyrobników subkontraktorki kordialnie klepnie po ramieniu. Jednej ekipie na Św. Mikołaja postawił nawet piwo w six pack. Nie robi tego często, żeby nie rozpijać bliźniego. Pamięta przecież jak sam zaczynał. Ludzie nie narzekają. Wiadomo, nauka kosztuje, podobnie jak prezenty od Św. Mikołaja.

PARTNERZY