Dla chcącego każda pora jest dobra. Dla chętnego wiedzy, nawet upalne chicagowskie lato nie jest przeszkodą. Jeśli biznes stawia na rozwój, to będzie rozwijać się, choćby nieba sprzysięgły się, a pomocnicy zawiedli. Jeśli kandydat na studenta trafi w internecie na ogłoszenie o pasjonatach pomocy w nauce i nawiąże kontakt, to ciąg dalszy nie da na siebie długo czekać. Społeczność polonijna w Chicago nie wątpi na czym polega pasja pomocników. Niektórzy z tych pasjonatów otarli się o system tutejszego szkolnictwa publicznego. Po zinstytucjonalizowaniu konsultacji i dotarciu do kandydatów na studentów, można juz kasować czterocyfrowy czek! Co w zamian? Jeśli delikwent uprze się, to z pomoca internetu znajdzie co mu potrzeba. Te głupie kilkanaście zielonych setek potraktuje jako inwestycję, dającą ulgę rodzicom lub opiekunom, którzy płacą bo wiedzą, że nauka, szczególnie za granicą kosztuje. Zespół doświadczeń w tej konkurencji nie ma ceny. Czy adepci nauki zawierają z pasjonatem konsultacji umowę o współpracy aby podjąć naukę w szkole Wietrznego Miasta?
Tylko gdy konsultanci dostrzega taką potrzebę. A kandydat na studenta? Nie wie, że przed tego rodzaju pomocą trzeba się było ubezpieczyć. Problem zaostrza się gdy delikwent przybywa z Azji albo z kraju środkowo wschodniej Europy i nie ma tu cioci ani wujka a trzeba na starcie zdać egzamin ze znajomości języka angielskiego. Po przylocie na O'Hare nie ma sensu czekać na konsultanta. Bywa, że delikwent nie ma dachu nad głową, nie zna dojazdu do uczelni, pragnie przystosować telefony i laptopy do uzytku ale jak? Rzeczywiście chodzi o pomoc w rożnych często uciążliwych sprawach ale kto by w tym czasie odpoczywał na Karaibach? Adeptom pozostawionym samym sobie, po opuszczeniu taksówki, pozostaje wysłuchać informacji nagranej w języku polskim o treści: "proszę telefonować po 31 lipca"! Oczywiscie! Przecież opłatę za usługę uiszcza się z góry bo biznes kręcić się musi. Welcome to USA i bądźcie szczęśliwi. Każdy kiedyś zaczynał.