Bijatyki na polonijnych weselach… Dlaczego?

17 czerwca 2023

Weekendy w plenerze latem, spotkania na piknikach, udział w zawodach sportowych, a także trochę ruchu podczas uroczystości ślubnych od lat są tradycją naszej społeczności w Wietrznym Mieście i jego okolicach. Bijatyka na weselu nie wchodzi w zakres stałego programu. Jednak zdarza się z błahych przyczyn.

Na zabawę w plenerze wybieramy zadaszone miejsca, bo pogoda lubi zmiany. Można kupić lub pożyczyć obszerny namiot, wiatę z brezentem, pod którym nawet podczas ulewnego deszczu można spokojnie ucztować. Nowożeńcy wybierają namiot w kolorze białym albo lazurowego nieba, z ozdobnymi lampkami, od których zależy miły, wieczorny nastrój. Nie wszystko, co trendy udaje się zmieścić w kosztach. Każda młoda para wierzy, że od powodzenia tej uroczystości ślubnej zależy ich szczęśliwe pożycie. Spotkanie z okazji wesela ma swoją niepowtarzalną atmosferę. Często odbywa się z udziałem osoby duchownej. Uczestnikom nie przeszkadza, gdy podczas uroczystej okazji w ruch idą rękoczyny; goście traktują to jak część programu rozrywkowego. Zaczyna się niewinnie. Podczas weselnej biesiady didżej włączył liryczną wiązankę, a jeden z drużbów pana młodego zatańczył z panną młodą. Układy taneczne sprzyjały zbliżeniom. W pewnym momencie ręka tancerza zbłądziła w okolice odsłoniętych kształtów panny młodej. Dostrzegł to pan młody. Zaniepokoił go zadowolony wyraz twarzy nowo poślubionej małżonki. Nie powiodły się próby rozdzielenia tańczących przez pana młodego. Interwencja osoby duchownej też okazała się bezskuteczna. Dopiero argumenty ręczne kumotra pana młodego skłoniły drużbę do zmiany pozycji. Pani młoda poczuła się urażona tym, że ktoś decyduje za nią. Większość gości wyczuła, że atmosfera zagęszcza się niebezpiecznie. Jedni chcieli dołączyć do grupy pani młodej, inni do kompanii pana młodego. Ktoś przewrócił się w tłoku. Popołudniowy kapuśniaczek ostudził zapał krewkich biesiadników, bo nie wszyscy zmieścili się pod zadaszeniem namiotu. Didżej włączył efekty redyku, a raczej ryku głodnych owiec, czym zdezorientował uczestników imprezy. Kiedy z głośników popłynęła piosenka „Żono moja, serce moje”, to pani młoda rozpłakała się. Drobne obrażenia opatrzyła gościom znajoma pielęgniarka. Nasiliły się opady deszczu. Państwo młodzi chcą wierzyć, że w ich przypadku nie sprawdzi się znane góralskie powiedzenie: gdy na weselu niebo zapłakane, płaczliwe życie nowożeńcom pisane.

PARTNERZY